Sprawdź zagrożenie lawinowe w Tatrach:
PARTNERZY:
MEDIA:
Szkolenie lawinowe otwiera oczy
Czy warto przejść szkolenie lawinowe? Jak ono w praktyce wygląda? Ile trwa? Czego nas uczy? Postanowiliśmy „na własnej skórze” to sprawdzić.
Szkoleń lawinowych do wyboru mamy bardzo wiele. My wybraliśmy szkolenie organizowane w rejonie Hali Gąsienicowej przez Polskie Stowarzyszenie Freeskiingu (www.kursylawinowe.pl). Zajęcia prowadzą ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego: naczelnik Jan Krzysztof oraz Roman Szadkowski. Przywieźli z sobą do „Murowańca”, gdzie mieści się nasza baza, mnóstwo sprzętu. Wieczorem każdy z nas – uczestników - otrzymuje kompletny zestaw „lawinowe abc” - detektor, sondę i łopatkę. Szkolenie przewidziane jest na 2 dni. Zaczynamy w piątkowe popołudnie – teorią. Oprócz bowiem „zabaw w śniegu” w sobotę i niedzielę (od 9 do 13), piątkowe i sobotnie popołudnia i wieczory przeznaczone są na wykłady, prelekcje, oraz... grę w „lawinowe” karty.
Teoretyczna wiedza jest równie ważna dotycząca właściwego planowania jest fundamentalna, może nawet ważniejsza niż praktyczne posługiwanie się zestawem „lawinowe abc”. Bo przecież jeśli odpowiednio zaplanujemy naszą zimową wycieczkę, zestaw ten nie będzie nam potrzebny. - Dawniej podczas szkoleń duży nacisk położony był na wykonywanie przekrojów śniegu, sprawdzanie pokrywy śniegowej. Ale w kontekście turystyki to ślepy zaułek. Przekrój bowiem daje nam informacje tylko i wyłącznie na temat fragmentu terenu, w którym go wykonaliśmy. Natomiast dzięki odpowiedniemu, prawidłowemu zaplanowaniu wycieczki jesteśmy w stanie zredukować ryzyko ze 100 procent do 1 procenta – mówi Jan Krzysztof. Dlatego tak ważne jest nabywanie wiedzy. A my – w piątkowy i sobotni wieczór tę wiedzę mamy podaną w sposób profesjonalny, a jednocześnie przystępny, przez naczelnika TOPR, który wykorzystuje ilustrowane zdjęciami, grafikami, i wzbogacone filmami prezentacje. Z ok. 19 osób obecnych na szkoleniu większość „coś tam” po górach chodzi, większości jednak otwierają się oczy na szerokie spektrum wiedzy i umiejętności potrzebnych do właściwego planowania i odbywania zimowych wycieczek. Na szczęście nie musimy – jak badacz lawin Werner Munter – poświęcać lat całych na studiowanie zagadnienia. Możemy korzystać z wygodnych metod opracowanych przez Muntera i innych fachowców. Do takich prostych zasad należy chociażby sprawdzanie i umiejętne analizowanie stopni zagrożenia lawinowego, metoda „stop or go”, oraz metoda redukcji. Plus solidna dawka wiedzy na temat czynników lawinotwórczych. Oraz – gdy wyda już nam się nie daj Boże, że wszystko wiemy – wpojenie sobie maksymy „Ekspercie, pamiętaj: lawina nie wie, że jesteś ekspertem”. Toprowcy dopiero na koniec pierwszego wieczoru prezentują sprzęt lawinowy, w tym – oprócz „lawinowego abc”, także tzw. plecaki wypornościowe, oraz – raczej w ramach ciekawostki – piłkę lawinową i avalung. W sobotę rano wyruszamy na szkolenie w terenie. Zanim ruszamy, sprawdzamy detektory lawinowe. Na miejscu naszego „lawiniska” u podnóży Beskidu przez kilka godzin trwa praktyczna nauka szukania na czas „ofiar”, czyli zakopanych w śniegu nadajników. Pod okiem Naczelnika i Romana Szadkowskiego staramy się wykonywać wszystko jak najbardziej profesjonalnie, ale dopiero „w praniu” okazuje się, że to nie takie proste! W grubych rękawicach, na zimnym wietrze, trudno w ekspresowym tempie wydobyć spod kurtki detektor, przełączyć go na funkcję poszukiwania... Czas ucieka, a my biegnąc z detektorem przez lawinisko i namierzając sygnał, zapadamy się w śniegu, potykamy, gubimy sondy, rękawiczki, a gdy już namierzymy „ofiarę”, dziubiemy nieporadnie sondą, nie będąc pewnymi, czy trafiliśmy w „zasypanego”, kamień, czy glebę. Ale nic to – po to są ćwiczenia, by nabierać wprawy. Ćwiczymy tak przez kilka godzin, i coraz lepiej nam wychodzi. Gdy jednak wyobrażamy sobie prawdziwie dramatyczną sytuację, dociera do nas, iż „ogarnięcie” wypadku lawinowego wymaga przede wszystkim doskonałego opanowania procedur, żelaznego spokoju oraz idealnego współdziałania w grupie. Przede wszystkim jednak treningu, treningu, treningu.
W sobotni wieczór dalszy ciąg szkolenia teoretycznego. Teoria nas nie nudzi, bo jest po prostu arcyciekawa. Na zakończenie gramy w „lawinowe” karty. Kilkoma taliami dysponuje Naczelnik, a uczestników zabawa wciąga bardziej niż poker i świetnie utrwala teorię. Karta wyciągana co kolejkę dyktuje górskie warunki podczas wycieczki (stopień zagrożenia lawinowego, wystawę wysokość, na której dany stopień obowiązuje), a my – mając do dyspozycji karty z różnymi możliwościami ograniczającymi ryzyko lawinowe (wybór nastromienia, wystawy, liczebność grupy, odstępy odciążające, teren „dziewiczy” lub trasę narciarską, etc.) staramy się zaplanować bezpieczną wycieczkę redukując ryzyko lawinowe do równego bądź mniejszego niż 1 i jednocześnie ograć partnerów...
Niedziela w terenie to szukanie i odkopywanie kilku „zasypanych”, z użyciem funkcji „markowania” w detektorach lawinowych. Na zakończenie organizujemy symulację akcji ratowniczej z kilkoma „ofiarami”. 2 dni szkolenia – oprócz bardzo konkretnej dawki wiedzy i umiejętności – przede wszystkim uświadamia, otwiera oczy na szeroki zakres odpowiedniej wiedzy i umiejętności, tak potrzebny, by zredukować ryzyko i cieszyć się zimą w górach.